Moje pojęcie historii alternatywnej
Zbierałem
się już od dłuższego czasu do tego posta, lecz z podobnym zapałem jak pies do
biegania po ściernisku. W końcu jednak się zmusiłem, a właściwie zmusiły mnie
do tego niektóre Wasze wypowiedzi. Kiedyś się już wprawdzie zarzekałem, że
temat jest zamknięty, ale… nigdy nie mów - nigdy. Jeszcze raz wyrażę swoją –
wierzę, że niepłonną – nadzieję, iż post ten powoli zrozumieć Wam moje
podejście do zagadnienia historii alternatywnej i dalsze dyskusje na ten temat
staną się – jeśli nie zbędne, to przynajmniej – niekonieczne.
Dla
uniknięcia nieporozumień, muszę stwierdzić, że tekst poniższy nie ma żadnych
pretensji do historiozofii i w ogóle „naukowości”, a jest wyłącznie zbiorem
moich osobistych poglądów i przemyśleń. Myślę, że po tym wstępie mogę pominąć w
dalszym ciągu zastrzeżenia typu: „moim zdaniem”, „jestem przekonany, że…” itp.
Na
początku chciałbym wprowadzić pewne ogólne założenia przydatne dla zrozumienia
całości.
Konieczność
zdarzeń historycznych.
Zdarzenia
historyczne można podzielić na trzy rodzaje: niemożliwe, możliwe oraz
konieczne. Zdarzenia niemożliwe – jak sama nazwa wskazuje – nie występują i z
zasady nie należą do historii, więc można je pominąć.
Zdarzenia
możliwe, to zdarzenia, które nastąpić mogą, lecz nie muszą; np. Hitlera nie
przyjęto na studia plastyczne, choć było to możliwe (wbrew prześmiewcom, był
niezłym akwarelistą, w każdym razie często przyjmowano mniej utalentowanych). Z
takich to zdarzeń w lwiej części składa się historia.
Zdarzenia
konieczne, to takie, które nastąpić mogą i muszą; np. Karol I musiał umrzeć po
tym, jak ucięto mu głowę (choć sama egzekucja koniecznym wydarzeniem jednak nie
była). Wydarzenia te w historii występują rzadko i najczęściej jako tzw.
„mikrowydarzenia”.
Przyczyny
zdarzeń historycznych.
Przyczynami
zdarzeń koniecznych są w zasadzie jedynie prawa natury, ekonomii itp.; w każdym
razie występują one niezależnie od woli ich uczestników.
Dla
odmiany na przyczyny zdarzeń możliwych składa się cały szereg czynników, czasem
trudno jest jednoznacznie wszystkie z nich ustalić. Powodem tego jest z jednej
strony często niezwykle skomplikowany splot warunków (jeden z moich znajomych
nazywa to „zbiegowiskiem okoliczności”), a z drugiej, chyba jeszcze bardziej
skomplikowana natura ludzkiej psychiki. Ogólnie przyczyny te można podzielić z
grubsza na „obiektywne”, czyli niezależne bezpośrednio od woli uczestników
wydarzeń oraz na subiektywne, czyli mające podłoże wolicjonalne. Napisałem
„obiektywne” w cudzysłowie, ponieważ jest to pewien skrót myślowy. Dla
przykładu: władca obejmujący tron jest już na początku ograniczony zastaną
sytuacją geopolityczną, społeczną, ekonomiczną itd. Wprawdzie sytuacja ta jest
w dużej mierze efektem subiektywnych wyborów innych ludzi, zarówno
współczesnych, jak i dawno już nieżyjących, ale dla nowego władcy jest
obiektywna, bo nie jest skutkiem jego własnych wyborów, a czasu przecież cofnąć
nie może.
I
to głównie z powodu swoich złożonych przyczyn, zdarzenia możliwe są właśnie
tylko możliwymi. Często najdrobniejszy, a nawet niezauważalny czynnik może
zdecydować o tym, czy dane zdarzenie nastąpi, czy też nie. Wracając do
przykładu Hitlera; gdyby jednak do Akademii go przyjęto (co przecież dla
głównego biegu historii wydaje się nieistotne), to bardzo możliwe, że nie doszłoby
do II Wojny Światowej (która dla biegu historii była niewątpliwie niezwykle
ważnym wydarzeniem).
Dla
wydarzeń możliwych można dodatkowo przyjąć stopień prawdopodobieństwa, który
jednak trudno ustalić (oczywiście, jeżeli pominąć typowe zdarzenia losowe w
matematycznym rozumieniu tego pojęcia). Tak, czy inaczej, prawdopodobieństwo to
zawsze będzie większe od zera, a mniejsze od jedności. Reasumując, chociaż
niektóre zdarzenia możemy uważać za bardziej prawdopodobne od innych, to i tak
będą one wyłącznie i tylko możliwe.
Przypadkowość
zdarzeń.
Wspomniana
wyżej złożoność przyczyn wydarzeń prowadzi do ich (w potocznym rozumieniu)
przypadkowości, nawet jeśli nie są zdarzeniami stricte losowymi w matematycznym znaczeniu. Mówiąc „w potocznym
rozumieniu”, mam na myśli to, że choćby dla jakiegoś nielosowego matematycznie
zdarzenia istniał logiczny ciąg przyczyn, to będzie on często tak trudny do
odtworzenia, że dla obserwatora będzie miał charakter zdarzenia losowego, czyli
właśnie przypadkowego.
I
znowu przykład Hitlera. O tym, że nie został przyjęty do Akademii ktoś
wprawdzie zdecydował, ale przesłanki tej decyzji nie są łatwe do uchwycenia
(może decydent nie gustował w wąsikach, a może miał po prostu „zły dzień”). Tak
więc, dla Hitlera (a tym bardziej dla nas) to zdarzenie mogło uchodzić za
przypadkowe, przecież przyjęcie go było w zasadzie równie możliwe (niezależnie
od nieuchwytnej wartości prawdopodobieństwa obydwu sprzecznych zdarzeń).
Tu
dochodzimy do miejsca, gdzie możemy w zasadzie stwierdzić, że wszystkie
zdarzenia możliwe, a niekonieczne są (w potocznym rozumieniu) przypadkowe, bo
mogły się zdarzyć, lecz nie musiały.
Światy
równoległe.
Istnieje
teoria, a właściwie szereg zbliżonych teorii, postulujących istnienie tzw.
światów równoległych do naszego. Dla wyjaśnienia; ja nie jestem jakimś gorącym
zwolennikiem tych teorii, dzisiejszy stan wiedzy nie może ani potwierdzić, ani
zaprzeczyć ich istnieniu. Moją postawę wobec nich można nazwać agnostyczną.
Ponieważ jednak treść tych teorii uznałem za bardzo przydatną w moich dalszych przemyśleniach,
dla nieinteresujących się tym tematem, podam ją w zarysie.
Otóż
teorie te zakładają istnienie co najmniej jednego, a częściej wielu mniej, lub
bardziej podobnych do naszego światów z własną, indywidualną historią. Twórców
i zwolenników istnienia światów równoległych dzieli sporo kwestii.
Najważniejsze z nich to: możliwość, lub jej brak łączności pomiędzy
poszczególnymi światami, występowanie w nich, bądź nie identycznych praw
natury, a także ich geneza. Dla naszych rozważań załóżmy, że światy nie mają ze
sobą łączności, obowiązują w nich te same prawa natury, a dodatkowo to, że już
istniejące światy mogą się dzielić, tworząc następne jakby przez pączkowanie.
Przy
tych założeniach staje się nieomal pewne, że przebieg procesów historycznych w
różnych światach musi się różnić (na zasadzie zaznaczonej powyżej
przypadkowości zdarzeń możliwych), choć w pewnym ograniczonym stopniu (te same
prawa nimi rządzą!).
Dodatkowo
jest raczej jasne, że światy powstałe drogą podziału, różnią się od światów
„macierzystych” tym bardziej, im dawniej podział nastąpił. Im dłuższy czas, tym
dłuższy ciąg przypadków silniej różnicujących bieg historii. To tak, jak w
biologicznym dziedziczeniu; im więcej pokoleń dzieli dwa osobniki tym bardziej
różnią się między sobą (oczywiście statystycznie), więcej pokoleń, to więcej „szans”
na mutacje.
Historie
alternatywne, jako światy równoległe.
I
tu dochodzimy do meritum. Otóż przyjmijmy, że historie alternatywne, „dzieją
się” w światach równoległych wobec naszego „realnego” i wobec siebie wzajemnie,
a zaistniały na skutek wcześniejszego, lub późniejszego oddzielenia się od pnia
historii realnej. Tak więc, można powiedzieć, że „moja” historia, to historia
dziejąca się w świecie równoległym do realnego, od którego oddzieliła się mniej
więcej w połowie XIII w.
Nic
więc dziwnego w tym, że „mój” świat wygląda odmiennie od realnego, że
podejmowane są inne decyzje lub takie same, lecz w innym czasie. Nic dziwnego w
tym, że niektóre procesy przebiegają u mnie szybciej, inne wolniej, inne w tym
samym tempie, a jeszcze inne w ogóle nie. Nic dziwnego, bo jak wywiodłem
wcześniej, historia to w większości zbiór zdarzeń przypadkowych (możliwych).
Nic
dziwnego nie ma też w tym, że światy te są jednak tak bardzo podobne. Nikt nie
zaprzeczy, że moje okręty są napędzane takimi samymi jak w „realu”
urządzeniami, uzbrojone w te same rodzaje broni, wyglądają podobnie, a
„nowinki” pojawiają się w zbliżonym (w dłuższej skali) czasie. Przecież
założyliśmy, że w zarówno w „moim”, jak i realnym świecie obowiązują te same
prawa natury, a w porównaniu do długości „ziemskiej” historii, rozłączenie
nastąpiło tak niedawno. Niedawno, lecz wystarczająco dawno, aby różnice się
jednak pojawiły.
Przypadkowość
większości zdarzeń powoduje też to, że w niektórych obszarach różnice są
większe, w innych mniejsze, a często w ogóle nie występują. Dla przykładu:
„nasza” flota różni się nieporównywalnie od ówczesnej realnej polskiej, floty
niemiecka, rosyjska i włoska różnią się od swoich realnych odpowiedników w
mniejszym stopniu, a pozostałe w zasadzie są z realiami identyczne.
Wierne
kopiowanie większości realiów do „mojego” świata, świadczyłoby o tym, że albo
światy te zachowują jednak jakąś łączność (a przecież założyliśmy, że nie)
albo, że większość zdarzeń historycznych jest konieczna (a przecież
założyliśmy, że nie), albo o obu faktach jednocześnie. Dla tych, którzy
porównują „odchyłki” od realiów w moim blogu z tymi z bloga de Villarsa; „jego”
świat – jak wiele na to wskazuje – oddzielił się od realnego później niż „mój”,
przypuszczalnie nie wcześniej niż w XVIII w. Dlatego też, „jego” świat jest
bardziej zbliżony do realnego niż „mój”
Doszedłeś do bardzo głębokich pokładów podstaw historiozoficznych swojej alter-historii. Masz do tego suwerenne prawo. Osobiście obca jest mi wizja światów równoległych. Oczywiście, że Twój świat jest bardziej oddalony od realu, niż wizja dV (jego "lokomotywa" wjechała na tor równoległy w Noc Listopadową 1830 r.) A jeśli ten post miał mnie (i podobnych malkontentów) zniechęcić do wchodzenia na ten blog to odnotowałeś porażkę! :) Pozdrawiam w oczekiwaniu na pełną reaktywację!
OdpowiedzUsuńŁK
Bardzo ciekawy temat wszechświatów równoległych. Wprawdzie jestem laikiem w tych kwestiach, ale to z czym zdołałem się zapoznać, przekonało mnie iż jest to co najmniej bardzo prawdopodobne. Z tym, że nie ma jednego alternatywnego wszechświata, ale całe ich multum. Gazyliony jak to ktoś określił (jakkolwiek wielka jest to liczba). Zgodnie z mechaniką kwantową, nowy wszechświat powstaje za każdym razem, kiedy dochodzi o jakiejkolwiek alternatywy, innymi słowy wszystko co może się zdarzyć, zdarza się w którymś z wszechświatów, których liczba nieustannie rośnie. Jest to coś jak drzewo rozgałęziające się w nieskończoność. Tym samym i my rozgałęziamy się i żyjemy w wielu wszechświatach, których liczba wciąż rośnie, a tym samym ilość naszych „wcieleń’ również rośnie. Tak więc gdzież istnieje wszechświat JKS, wszechświat de Villarsa, i każdy inny możliwy wszechświat, jaki tylko mógł zajść.
OdpowiedzUsuńAle może być jeszcze ciekawiej – są ponoć obserwowane jakieś zakłócenia w mikrofalowym promieniowaniu tła (to taki relikt wielkiego wybuchu) które sugerują że obrzeża naszego wszechświata wchodzą w kolizję z – no właśnie.. z czym? Być może z innym wszechświatem. W tym ujęciu są różne wszechświaty z których każdy jest jakby bańką stykającą się z bańkami sąsiednich wszechświatów. Te wszechświaty mogą być zupełnie inne od naszego, mogą w nich istnieć zupełnie inne prawa fizyki, ich wygląd i właściwości mogą być absolutnie nieprzystające do naszych kategorii pojmowania.. Według niektórych kosmologów ilość tych wszechświatów może być niemożliwa do zapisania w systemie dziesiętnym ze względu na to że ilość zer w takiej liczbie była by większa niż ilość atomów w obserwowalnym wszechświecie (!)
Zawrotu głowy można od tego wszystkiego dostać… Ale też jest to niesamowicie fascynujące!
Nie sądzę, że "nowy wszechświat powstaje za każdym razem, kiedy dochodzi o jakiejkolwiek alternatywy". Na poziomie mechaniki kwantowej wszystko jest jedną wielką alternatywą, falującym prawdopodobieństwem, nie ma ciała o konkretnych, ustalonych właściwościach. Powstaje świat, w którym kot Schrödingera jest żywy i taki, w którym jest martwy? Wszechświaty równoległe prawdopodobnie istnieją, jednak to tylko teorie. Nie ma (jeszcze) sposobu, żeby potwierdzić ich liczbę i wzajemne zależności. Zostawmy więc fizykę teoretyczną. Wyjaśnienie na temat pojęcia historii alternatywnej rozumiem i przyjmuję, jest zbliżone do mojego.
UsuńKot Schrodingera jest jednocześnie żywy i martwy, dopóki nie otworzymy pudełka w którym siedzi. To pomiar decyduje o stanie cząstki w mechanice kwantowej (choć świecie makroskopowym wydaje się to nonsensem). Więc pewnie w tym momencie powstają dwa wszechświaty, z których w jednym kot jest żywy, a w drugim martwy?
UsuńNatomiast pełna zgoda - nie potrafimy zbadać i policzyć wszechświatów równoległych. Ale czemu się nad tym nie zastanawiać? Mnie to fascynuje i pociąga ;)
Kot jest żywy lub martwy. Ciała makroskopowe przyjmują tylko jeden konkretny stan, gdyż dziwne zjawiska kwantowe zachodzące w tych bilionach atomów się równoważą. W eksperymencie Schrodingera cząstka przyjmuje równocześnie dwa przeciwne stany, jeden z nich ma uruchomić czujnik i uwolnić truciznę, więc tak się stanie, niezależnie od tego, że cząstka w tym samym czasie jest również w stanie, który czujnika nie uruchamia, kot jest martwy. Swoją drogą, nie mógł wykorzystać karalucha albo chociaż szczura? Lubię koty.
UsuńAle tu nie chodzi o kota, tylko o przedstawienie praw rządzących cząstkami elementarnymi za pomocą pojęć świata makroskopowego. Więc dopóki nie dokonamy pomiaru, kot (obiekt kwantowy) jest jednocześnie we wszystkich możliwych stanach (w przypadku przykładowego kota - żywy lub martwy).
UsuńJa również lubię koty. A ostatnio także pająki (jednego sobie właśnie zakupiłem;))
Problem właśnie w tym, że kot nie jest obiektem kwantowym. Ciała fizyczne w otaczającym nas świecie (świecie średniej skali pomiędzy kwantami a galaktyczną teorią względności) zachowują się zgodnie z prostymi jak budowa cepa prawami fizyki newtonowskiej. Na pająkach się nie znam, chociaż mój kumpel z liceum je hodował.
UsuńOczywiście kot jako taki nie jest obiektem kwantowym, ale cała ta historia z tym kotem polega na tym, że za pomocą pojęć ze świata nas otaczającego opisuje się prawa rządzące światem cząstek elementarnych. więc można powiedzieć, że akurat kot Schrodingera jest obiektem kwantowym ;) albo raczej jego zobrazowaniem.
UsuńProblem w tym, że z Twoim postem dotyczącym zasad historii alternatywnej zgadzam się w 100%, a jednocześnie on mi nie tłumaczy najważniejszej sprawy! Jest na blogu kilka upierdliwych osób (w tym ja) które z uporem krytykują pewne cechy Twoich "polskich" okrętów. Chodzi oczywiście o zbytnią progresywność "naszych" konstrukcji w stosunku do rzeczywistości, przy założeniu, że inne kraje w zasadzie rozwijają się jak w "realu". To co napisałeś w poście nijak nie tłumaczy mi dlaczego np. nasze okręty mają częstokroć nowocześniejszą sylwetkę, lepsze, wyprzedzające epokę uzbrojenie przeciwlotnicze czy choćby ostatnią nową konstrukcję super-krążownika, deklasującego ciężkie krążowniki konkurencji, a ta na to w żaden sposób nie reaguje, rozwijając się zgodnie z rzeczywistością! Co my umiemy lub co wiemy czego nie potrafią lub nie wiedzą inni?! Dlaczego ten nadmierny postęp w pewnych aspektach dotyczy tylko nas? Zgodnie z tym co napisałeś, bardziej strawne byłoby dla mnie założenie, że w Twoim alternatywnym świecie postęp następuje szybciej niż w naszym, pewne wynalazki i konstrukcje pojawiają się wcześniej, ale... u wszystkich! Oczywiście tłumaczyłeś, że jesteśmy tutaj dużą potęgą, świetnie zarządzaną, nowoczesną itp... ale aż tak? Że w tak wielu aspektach wyprzedzamy resztę świata (nawet tą która powinna przywiązywać do jakości floty większa wagę niż my!) tak znacznie? I na dodatek wspomniana reszta świata nie reaguje na to co my robimy? Trochę to dla mnie nielogiczne. Tłumaczyłeś kiedyś, że po przyjęciu założenia, że każda flota rozwija się inaczej niż w rzeczywistości, należałoby prowadzić analogiczne blogi wszystkich liczących się flot świata, a to przekracza możliwości jednej osoby. Może jednak warto by (może nawet wspólnymi siłami) dokonać jakiegoś ogólnego zarysu, by uwiarygodnić tą odmienną rzeczywistość? Ja np. nie mogę się zgodzić z tym, że budowa przez nas aż 3 "małych" krążowników liniowych, nie spowoduje reakcji Japonii czy USA. Oni będą nadal budować "zwykłe" krążowniki ciężkie wiedząc, że jak je dorwie nasz Leszek to zostaną z nich strzępy? Amerykanie nie zbudują swojej Alaski 10 lat wcześniej, a Japończycy B-64 czy B-65? Krzysztof.
OdpowiedzUsuńW realnym świecie też w różnych dziedzinach istnieją liderzy, takie "lokomotywy postępu" W moim świecie to my możemy liderować w technice okrętowej, nie widzę przeszkód...
UsuńJKS
Chylę czoła przed poziomem dyskusji Kolegów dV i Stonk! Natomiast bliższe mi są (jako historykowi) zagadnienia, które poruszył Kolega Krzysztof, i z którego sednem wywodów zgadzam się niemal całkowicie.
OdpowiedzUsuńŁK
Niestety dyskusja jest raczej trywialna jak moja znajomość mechaniki kwantowej (z kursów chemii ogólnej i neurofizjologii + jedna czy dwie książki popularnonaukowe, które przeczytałem między zajęciami). Temat rozwoju innych flot poruszaliśmy już wielokrotnie, jest to rozdrobnione pomiędzy różne posty. Przyda się całościowe i szczegółowe zestawienie. Z pewnością flota rosyjska jest znacznie silniejsza niż w rzeczywistości a włoska słabsza.
UsuńMnie tam każda dyskusja o mechanice kwantowej skłania do refleksji: chapeau bas! :)
UsuńŁK
No mi też niezupełnie do końca o to chodziło.... Podobnie jak kolega ŁK zgadzam się z wywodem kolegi Krzysztofa :)
OdpowiedzUsuńMoże by w zarysie na początek podać skład i podstawowe charakterystyki flot najpoważniejszych przeciwników?
Chociaż może to być spory wysiłek...
Piotr
Będzie na pewno od dawna obiecywane zestawienie flot światowych, tylko jeszcze nie wiem kiedy :(. Wtedy też mam zamiar szerzej ustosunkować się do kwestii "odpowiedzi" na konstrukcje przeciwnika.
UsuńJKS