Incydent na Morzu Południowochińskim
W
ostatnich tygodniach miał miejsce z udziałem naszego okrętu niebezpieczny
incydent, mogący stać się nawet casus
belli. Poniżej przedstawiam przebieg wydarzeń.
Z
portu Tanjung Pandan położonego na wyspie Belitung wypłynął do Sajgonu nasz,
należący do typu Lome krążownik Arawa (CL-16 1920). Misją okrętu było
przewiezienie Wysokiego Komisarza Indochin Francuskich, który przebywał na
Belitung celem podpisania porozumienia dotyczącego współpracy pomiędzy polskimi
i francuskimi koloniami na obszarze Azji Południowo-wschodniej i Oceanii. Dygnitarz
ten przybył wprawdzie na Belitung na pokładzie francuskiej kanonierki, ale
została ona wkrótce pilnie odwołana do innych zadań.
W
momencie, kiedy nasz krążownik zbliżał się do wyspy Grande-Condore (obecna
nazwa Côn Son w archipelagu Côn Đảo),
położonej ok. 70 mil na południowy wschód od południowej odnogi delty Mekongu,
zauważono idący kontrkursem japoński niszczyciel. Na wszelki wypadek dowódca Arawy kmdr por. Mikołajski wydał załodze
rozkaz obsadzenia stanowisk bojowych. Po chwili zbliżający się okręt został rozpoznany,
jako należący do typu Kawakaze (1918-1919,
1 300 t, 37,5 w., 3x1 120 mm, 2x1 7,7 mm, 3x2 wt 533 mm). Z uwagi na
aktualne wzajemne położenie, bliskość wyspy i ukształtowanie dna, okręty
musiały się wyminąć w odległości nie większej niż ok. 2,5 kabla.
Ponieważ
okręt japoński posiadał niższą rangę, ciążył na nim obowiązek oddania honorów. Na
Arawie poczyniono przygotowania do
odpowiedzi na salut, jednakże ten nie nastąpił. Dowódca Arawy – zapewne bardziej patriota niż dyplomata – rozkazał oddać
strzał ostrzegawczy, celem zwrócenia uwagi okrętowi japońskiemu na jego
uchybienie. Japoński dowódca – widać jeszcze bardziej krewki niż kmdr
Mikołajski – odpowiedział ogniem i to wcale nie ostrzegawczym. Doszło do
krótkiej, ale bardzo intensywnej wymiany ognia; z odległości niecałych 500 m
nie można było nie trafiać. Po kilku salwach dała znać o sobie duża przewaga w
sile ognia naszego krążownika; japoński niszczyciel stanął w płomieniach i
przestał odpowiadać. Ponieważ stan niszczyciela wyglądał na krytyczny, kmdr
Mikołajski zarządził przerwanie ognia i zbliżenie się do przeciwnika celem
ewentualnego podjęcia rozbitków. Nie okazało się to jednak konieczne, jako że japońska
załoga nadspodziewanie dobrze sobie radziła z opanowywaniem pożarów, a okręt utrzymywał
się na wodzie. Mając na uwadze bliskość lądu, dowódca Arawy uznał, że bezpośrednie niebezpieczeństwo Japończykom nie
zagraża, a wymierzona „kara” jest adekwatna do przewinienia i rozkazał
przystąpić do prowizorycznego usuwania uszkodzeń na swoim okręcie oraz kontynuować
rejs do Sajgonu.
Na
skutek otrzymania ok. 10-12 trafień pociskami 120 mm, na Arawie zostało zniszczone działo 75 mm i podwójne stanowisko 25 mm,
a także ucierpiały pomieszczenia marynarzy pod pokładem i nadbudówki. Wśród
załogi było 7 zabitych i 23 rannych. Uszkodzenia kadłuba i nadbudówek zostały
naprawione w Sajgonie, a nowe działa sprowadzone z Polski i zamontowane w
miejsce zniszczonych.
Wg
uzyskanych później informacji, japoński niszczyciel miał jednak problemy z
utrzymaniem się na wodzie, wobec czego został osadzony na pobliskiej mieliźnie.
Następnie po ściągnięciu z mielizny został odholowany do stoczni na remont
kapitalny. Straty w ludziach wyniosły na nim ponad 40% załogi, czyli 53 osoby,
z czego 18 zabitych ( w tym dowódca okrętu).
Po
przybyciu do Sajgonu Wysoki Komisarz Indochin Francuskich złożył w obecności
wezwanych konsulów chińskiego i japońskiego pisemne oświadczenie o przebiegu
wydarzeń.
Jedna
z kopii oświadczenia została przekazana konsulowi japońskiemu za
potwierdzeniem.
W
następnych dniach rozpętała się burza; Ministerstwa Spraw Zagranicznych Polski
i Japonii zarzuciły się wzajemnie notami dyplomatycznymi i protestami, a strona
japońska posunęła się nawet do postawienia ultimatum z żądaniami oddania pod
japoński sąd polskich „sprawców” zajścia i wysokiego odszkodowania. Przez dwa
tygodnie zespoły okrętów japońskich krążyły po Morzu Południowochińskim,
szukając naszego krążownika w wiadomym celu. Mediacja strony francuskiej, a
przede wszystkim podanie do międzynarodowej wiadomości treści oświadczenia
Wysokiego Komisarza Indochin Francuskich, opisującego rzeczywisty przebieg
wydarzeń, przyczyniły się do złagodzenia stanowiska Japonii. Ultimatum zostało
wycofane i obie strony zrezygnowały z wzajemnych roszczeń. Nie wszystkie siły
polityczne w Japonii pogodziły się z takim zakończeniem konfliktu i jeszcze
przez jakiś czas dobiegały z tamtej strony groźne, choć nieoficjalne pomruki.
Najgorzej
sprawa zakończyła się dla kmdra Mikołajskiego (nie licząc oczywiście zabitych i
rannych marynarzy obu stron). W Polsce wdrożono przeciw niemu oficjalne
dochodzenie, które jednak nie potwierdziło poważniejszego naruszenia prawa lub
regulaminu służby i skończyło się jedynie naganą. Niemniej został on uznany za
oficera mało odpowiedzialnego, co skutecznie złamało mu karierę. W każdym razie
już nigdy nie otrzymał dowódczego stanowiska.
Opisane
zdarzenie wywołało również w światowych kręgach marynarki i dyplomacji dyskusję
na temat zasad oddawania honorów na morzu. Padały różne pomysły, ale w końcu do
żadnych zmian nie doszło.
Pod
względem militarnym incydent ten pokazał, że w przypadku starcia zbrojnego,
flota japońska będzie agresywnym i uporczywym przeciwnikiem, niecofającym się
przed konfrontacją nawet w razie niekorzystnego układu sił.
Czyżby zwrot w kierunku narracji (alter)historycznej inspirowany twórczością Kolegi dV? Oficer, który tak nerwowo reaguje na problemy zaistniałe w czasie realizowania ważnej misji międzynarodowej, nie zasługuje na nic więcej niż natychmiastową dymisję!
OdpowiedzUsuńŁK
Spróbowałem (nie jestem pewien, czy udanie) wprowadzić do bloga trochę elementu "fabularnego" Zresztą, takie zdarzenia mają przecież wpływ na rozwój flot.
UsuńStosunkowo łagodne potraktowanie kmdra Mikołajskiego było spowodowane jego dotychczasową wzorową służbą, patriotycznymi intencjami, a także niechęcią do pośredniego przyznania racji Japończykom.
Do wszystkich dowódców okrętów skierowano instrukcję postępowania w podobnych przypadkach: nie reagować, wpisać do dziennika okrętowego, złożyć raport, resztę zostawić MSZ.
JKS
Narracja całkiem udatna. Przy okazji zwracam uwagę, że okręty uczestniczące w incydencie, mimo że rówieśnicze, czynią (swoimi charakterystykami) wrażenie jakby pochodziły z dwóch różnych epok! :)
UsuńŁK
Dziękuję za duchowe wsparcie, trochę się obawiałem tego mojego "fabularnego" debiutu. Lekko podbudowany spróbuję kontynuować - choć jak myślę - niezbyt często.
UsuńNie wiem gdzie Kolega widzi "epokową" różnicę pomiędzy tymi dwoma okrętami. Jeśli chodzi o artylerię plot, to chyba nie powinno to już dziwić :).
JKS
Przyjdzie rok 1939 i się nie będzie dało uciec od twórczości fabularnej:) Wiem coś o tym - u mnie przyszedł 1904 r., a wielkimi krokami zbliża się 1914..
UsuńWiem, wiem, chociaż w "mojej" historii może to być inna data. Tak, czy inaczej będę ćwiczył pióro :).
UsuńJKS
casus belli jak nic, ja bym na miejscu Japończyków wypowiedział wojnę i zaatakował polskie kolonie - zdobycie Belitungu i Bougainville dało by fajne przyczółki do ewentualnej agresji na Holenderskie Indie Wschodnie - a pamiętamy, że Cesarstwo pilnie potrzebuje surowców.. Moim zdaniem idealna okazja do przynajmniej krótkiej wojenki kolonialnej..
OdpowiedzUsuńdV
Myślę, że świeże jeszcze, doświadczenie Wielkiej Wojny ostudzi jednak rozpalone głowy. Nawet Japończyków...
UsuńŁK
Potwierdzam, wojna była blisko.
UsuńDo jej uniknięcia poważnie przyczyniło się oświadczenie francuskiego Wysokiego Komisarza, nastrajające opinię międzynarodową przeciwko Japończykom, cieszącym się już i tak opinią awanturników. W końcu to oni sprowokowali incydent i to oni zamienili go w starcie zbrojne. Duże znaczenie miało też ogólnie pacyfistyczne nastawienie większości mocarstw.
Ponadto Japończycy nie czuli się jeszcze wystarczająco mocno, aby rozpętać wojnę z Polską (i jej sojusznikami), w sytuacji praktycznego braku własnych sojuszników.
Ponieważ nie można wykluczyć zaistnienia następnych polsko-japońskich incydentów, polskie MSZ rozpoczęło działania mające na celu nawiązanie współpracy na płaszczyźnie militarnej z Chinami. Szanse są spore, chociażby dlatego, że Polska jest jednym z nielicznych mocarstw niewywierających na Chiny presji gospodarczej i politycznej i w związku z czym cieszącym się tam pewną sympatią. Duże znaczenie ma też zagrożenie Chin ze strony Japonii. Jak jeszcze sprzedamy Chińczykom jakieś okręty po symbolicznej cenie, to zrobi się całkiem miło.
JKS
Tu też konflikt z Japonią. To jakaś zmowa? Nie mógł być niszczyciel brytyjski? Przecież Brytyjczycy byli wtedy niemniej aroganccy a częściej spotykani.
OdpowiedzUsuńPrzysięgam, nie ma żadnej zmowy :).
UsuńW miejscu wydarzenia wcale nie trudniej było napotkać okręt japoński niż brytyjski. Arogancja Brytyjczyków dotyczyła przede wszystkim innych ras, poza tym oni tradycyjnie szanowali morski obyczaj i etykietę, a ich oficerowie mieli dużo więcej zimnej krwi niż japońscy.
JKS