środa, 17 grudnia 2014

Incydent na Morzu Południowochińskim



Incydent na Morzu Południowochińskim

W ostatnich tygodniach miał miejsce z udziałem naszego okrętu niebezpieczny incydent, mogący stać się nawet casus belli. Poniżej przedstawiam przebieg wydarzeń.
Z portu Tanjung Pandan położonego na wyspie Belitung wypłynął do Sajgonu nasz, należący do typu Lome krążownik Arawa (CL-16 1920). Misją okrętu było przewiezienie Wysokiego Komisarza Indochin Francuskich, który przebywał na Belitung celem podpisania porozumienia dotyczącego współpracy pomiędzy polskimi i francuskimi koloniami na obszarze Azji Południowo-wschodniej i Oceanii. Dygnitarz ten przybył wprawdzie na Belitung na pokładzie francuskiej kanonierki, ale została ona wkrótce pilnie odwołana do innych zadań.
W momencie, kiedy nasz krążownik zbliżał się do wyspy Grande-Condore (obecna nazwa Côn Son w archipelagu Côn Đảo), położonej ok. 70 mil na południowy wschód od południowej odnogi delty Mekongu, zauważono idący kontrkursem japoński niszczyciel. Na wszelki wypadek dowódca Arawy kmdr por. Mikołajski wydał załodze rozkaz obsadzenia stanowisk bojowych. Po chwili zbliżający się okręt został rozpoznany, jako należący do typu Kawakaze (1918-1919, 1 300 t, 37,5 w., 3x1 120 mm, 2x1 7,7 mm, 3x2 wt 533 mm). Z uwagi na aktualne wzajemne położenie, bliskość wyspy i ukształtowanie dna, okręty musiały się wyminąć w odległości nie większej niż ok. 2,5 kabla.


Ponieważ okręt japoński posiadał niższą rangę, ciążył na nim obowiązek oddania honorów. Na Arawie poczyniono przygotowania do odpowiedzi na salut, jednakże ten nie nastąpił. Dowódca Arawy – zapewne bardziej patriota niż dyplomata – rozkazał oddać strzał ostrzegawczy, celem zwrócenia uwagi okrętowi japońskiemu na jego uchybienie. Japoński dowódca – widać jeszcze bardziej krewki niż kmdr Mikołajski – odpowiedział ogniem i to wcale nie ostrzegawczym. Doszło do krótkiej, ale bardzo intensywnej wymiany ognia; z odległości niecałych 500 m nie można było nie trafiać. Po kilku salwach dała znać o sobie duża przewaga w sile ognia naszego krążownika; japoński niszczyciel stanął w płomieniach i przestał odpowiadać. Ponieważ stan niszczyciela wyglądał na krytyczny, kmdr Mikołajski zarządził przerwanie ognia i zbliżenie się do przeciwnika celem ewentualnego podjęcia rozbitków. Nie okazało się to jednak konieczne, jako że japońska załoga nadspodziewanie dobrze sobie radziła z opanowywaniem pożarów, a okręt utrzymywał się na wodzie. Mając na uwadze bliskość lądu, dowódca Arawy uznał, że bezpośrednie niebezpieczeństwo Japończykom nie zagraża, a wymierzona „kara” jest adekwatna do przewinienia i rozkazał przystąpić do prowizorycznego usuwania uszkodzeń na swoim okręcie oraz kontynuować rejs do Sajgonu.
Na skutek otrzymania ok. 10-12 trafień pociskami 120 mm, na Arawie zostało zniszczone działo 75 mm i podwójne stanowisko 25 mm, a także ucierpiały pomieszczenia marynarzy pod pokładem i nadbudówki. Wśród załogi było 7 zabitych i 23 rannych. Uszkodzenia kadłuba i nadbudówek zostały naprawione w Sajgonie, a nowe działa sprowadzone z Polski i zamontowane w miejsce zniszczonych.
Wg uzyskanych później informacji, japoński niszczyciel miał jednak problemy z utrzymaniem się na wodzie, wobec czego został osadzony na pobliskiej mieliźnie. Następnie po ściągnięciu z mielizny został odholowany do stoczni na remont kapitalny. Straty w ludziach wyniosły na nim ponad 40% załogi, czyli 53 osoby, z czego 18 zabitych ( w tym dowódca okrętu).
Po przybyciu do Sajgonu Wysoki Komisarz Indochin Francuskich złożył w obecności wezwanych konsulów chińskiego i japońskiego pisemne oświadczenie o przebiegu wydarzeń.
Jedna z kopii oświadczenia została przekazana konsulowi japońskiemu za potwierdzeniem.
W następnych dniach rozpętała się burza; Ministerstwa Spraw Zagranicznych Polski i Japonii zarzuciły się wzajemnie notami dyplomatycznymi i protestami, a strona japońska posunęła się nawet do postawienia ultimatum z żądaniami oddania pod japoński sąd polskich „sprawców” zajścia i wysokiego odszkodowania. Przez dwa tygodnie zespoły okrętów japońskich krążyły po Morzu Południowochińskim, szukając naszego krążownika w wiadomym celu. Mediacja strony francuskiej, a przede wszystkim podanie do międzynarodowej wiadomości treści oświadczenia Wysokiego Komisarza Indochin Francuskich, opisującego rzeczywisty przebieg wydarzeń, przyczyniły się do złagodzenia stanowiska Japonii. Ultimatum zostało wycofane i obie strony zrezygnowały z wzajemnych roszczeń. Nie wszystkie siły polityczne w Japonii pogodziły się z takim zakończeniem konfliktu i jeszcze przez jakiś czas dobiegały z tamtej strony groźne, choć nieoficjalne pomruki.
Najgorzej sprawa zakończyła się dla kmdra Mikołajskiego (nie licząc oczywiście zabitych i rannych marynarzy obu stron). W Polsce wdrożono przeciw niemu oficjalne dochodzenie, które jednak nie potwierdziło poważniejszego naruszenia prawa lub regulaminu służby i skończyło się jedynie naganą. Niemniej został on uznany za oficera mało odpowiedzialnego, co skutecznie złamało mu karierę. W każdym razie już nigdy nie otrzymał dowódczego stanowiska.
Opisane zdarzenie wywołało również w światowych kręgach marynarki i dyplomacji dyskusję na temat zasad oddawania honorów na morzu. Padały różne pomysły, ale w końcu do żadnych zmian nie doszło.
Pod względem militarnym incydent ten pokazał, że w przypadku starcia zbrojnego, flota japońska będzie agresywnym i uporczywym przeciwnikiem, niecofającym się przed konfrontacją nawet w razie niekorzystnego układu sił.

11 komentarzy:

  1. Czyżby zwrot w kierunku narracji (alter)historycznej inspirowany twórczością Kolegi dV? Oficer, który tak nerwowo reaguje na problemy zaistniałe w czasie realizowania ważnej misji międzynarodowej, nie zasługuje na nic więcej niż natychmiastową dymisję!
    ŁK

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbowałem (nie jestem pewien, czy udanie) wprowadzić do bloga trochę elementu "fabularnego" Zresztą, takie zdarzenia mają przecież wpływ na rozwój flot.
      Stosunkowo łagodne potraktowanie kmdra Mikołajskiego było spowodowane jego dotychczasową wzorową służbą, patriotycznymi intencjami, a także niechęcią do pośredniego przyznania racji Japończykom.
      Do wszystkich dowódców okrętów skierowano instrukcję postępowania w podobnych przypadkach: nie reagować, wpisać do dziennika okrętowego, złożyć raport, resztę zostawić MSZ.

      JKS

      Usuń
    2. Narracja całkiem udatna. Przy okazji zwracam uwagę, że okręty uczestniczące w incydencie, mimo że rówieśnicze, czynią (swoimi charakterystykami) wrażenie jakby pochodziły z dwóch różnych epok! :)
      ŁK

      Usuń
    3. Dziękuję za duchowe wsparcie, trochę się obawiałem tego mojego "fabularnego" debiutu. Lekko podbudowany spróbuję kontynuować - choć jak myślę - niezbyt często.
      Nie wiem gdzie Kolega widzi "epokową" różnicę pomiędzy tymi dwoma okrętami. Jeśli chodzi o artylerię plot, to chyba nie powinno to już dziwić :).

      JKS

      Usuń
    4. Przyjdzie rok 1939 i się nie będzie dało uciec od twórczości fabularnej:) Wiem coś o tym - u mnie przyszedł 1904 r., a wielkimi krokami zbliża się 1914..

      Usuń
    5. Wiem, wiem, chociaż w "mojej" historii może to być inna data. Tak, czy inaczej będę ćwiczył pióro :).

      JKS

      Usuń
  2. casus belli jak nic, ja bym na miejscu Japończyków wypowiedział wojnę i zaatakował polskie kolonie - zdobycie Belitungu i Bougainville dało by fajne przyczółki do ewentualnej agresji na Holenderskie Indie Wschodnie - a pamiętamy, że Cesarstwo pilnie potrzebuje surowców.. Moim zdaniem idealna okazja do przynajmniej krótkiej wojenki kolonialnej..
    dV

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że świeże jeszcze, doświadczenie Wielkiej Wojny ostudzi jednak rozpalone głowy. Nawet Japończyków...
      ŁK

      Usuń
    2. Potwierdzam, wojna była blisko.
      Do jej uniknięcia poważnie przyczyniło się oświadczenie francuskiego Wysokiego Komisarza, nastrajające opinię międzynarodową przeciwko Japończykom, cieszącym się już i tak opinią awanturników. W końcu to oni sprowokowali incydent i to oni zamienili go w starcie zbrojne. Duże znaczenie miało też ogólnie pacyfistyczne nastawienie większości mocarstw.
      Ponadto Japończycy nie czuli się jeszcze wystarczająco mocno, aby rozpętać wojnę z Polską (i jej sojusznikami), w sytuacji praktycznego braku własnych sojuszników.
      Ponieważ nie można wykluczyć zaistnienia następnych polsko-japońskich incydentów, polskie MSZ rozpoczęło działania mające na celu nawiązanie współpracy na płaszczyźnie militarnej z Chinami. Szanse są spore, chociażby dlatego, że Polska jest jednym z nielicznych mocarstw niewywierających na Chiny presji gospodarczej i politycznej i w związku z czym cieszącym się tam pewną sympatią. Duże znaczenie ma też zagrożenie Chin ze strony Japonii. Jak jeszcze sprzedamy Chińczykom jakieś okręty po symbolicznej cenie, to zrobi się całkiem miło.

      JKS

      Usuń
  3. Tu też konflikt z Japonią. To jakaś zmowa? Nie mógł być niszczyciel brytyjski? Przecież Brytyjczycy byli wtedy niemniej aroganccy a częściej spotykani.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przysięgam, nie ma żadnej zmowy :).
      W miejscu wydarzenia wcale nie trudniej było napotkać okręt japoński niż brytyjski. Arogancja Brytyjczyków dotyczyła przede wszystkim innych ras, poza tym oni tradycyjnie szanowali morski obyczaj i etykietę, a ich oficerowie mieli dużo więcej zimnej krwi niż japońscy.

      JKS

      Usuń