wtorek, 26 grudnia 2017

Krótka, chwalebna epopeja parowca "Li-Wo"

W dyskusji dotyczącej holownika Jeleń (post z 10.12.2017), kolega Stonk poprosił o jakiś przykład sukcesu okrętu pomocniczego w walce z silniejszym okrętem bojowym. Pozwalam sobie poniżej (za Z.Flisowskim) przytoczyć autentyczną historyjkę z czasu walk o Singapur w roku 1942; nie jest ona może całkiem "na temat", ale tak - moim zdaniem - urocza, że warta przeczytania. Możecie ją potraktować jako mój prezent świąteczny dla Was :).

JKS

"Przy nadbrzeżu Clifforda stał przycumowany dziwny, wysoki statek, z wielkim kominem i kołowym napędem. Na rufie, dwujęzycznie, po angielsku i chińsku, wymalowana była nazwa Li-Wo. Na dziobie figurowała fantastycznie wielka armata, a obok niej leżało 13 ogromnych pocisków. [...] Z komina statku, który cały swój mechaniczno-parowy żywot spędził wożąc pasażerów po górnym biegu rzeki Jang-tse-kiang, szedł czarny, gęsty dym. Krótki gwizd syreny, odcumowanie i statek mijając falochron, [...] wyszedł w czarne, gładkie morze. 
Dowodzący nim porucznik marynarki Wilkinson klął swój los, który związał go z czymś takim, jak Li-Wo,  dymiącym jak eskadra pancerników z czasów pierwszej wojny światowej. Patrzył z podziwem zmieszanym z przerażeniem na 14-calowe działo, zdemontowane najwyraźniej z jakiejś starej twierdzy, albo z pociętego na złom okrętu liniowego. Obawiał się po prostu, że przy pierwszym wystrzale, w jego muzealnym statku dziób straci kontakt z rufą i wszyscy pójdą na dno, nie zdążywszy się przeżegnać.
Nad ranem pojawiły się na niebie japońskie bombowce, które sprowadził gdzieś z północy ten przeklęty komin. Nurkowały kilkakrotnie, ale Li-Wo, przy wszystkich swych wadach, okazał się statkiem zwrotnym i bomby zawsze szły w wodę. Było po 13.00, gdy daleko na południu ukazały się maszty, a później sylwetki kilkunastu okrętów, które poczęły rosnąć w szkłach lornetki dowódcy. Jeśli Wilkinson i jego pasażerowie mieli jeszcze jakieś wątpliwości co do kraju, z którego te okręty pochodziły, to rozwiane one zostały w sposób oczywisty, gdy w odległości 200 m od Li-Wo pojawiły się fontanny wody. Na horyzoncie płynął w stronę Sumatry konwój japoński, eskortowany, ni mniej ni więcej, tylko przez krążownik. Wilkinson zdawał sobie sprawę, że ze swym archaicznym pudłem nie wymknie się Japończykom. Zdecydował się jednak drogo sprzedać swoją skórę. Kazał załadować działo, zrobił zwrot w stronę przeciwnika i Li-Wo, wyrzucając potworne kłęby dymu, pełną parą ruszył kursem na zbliżenie. Artylerzyści dali ognia w stronę pierwszego z prawej transportowca i ku nieopisanej radości całej załogi zapalili go piątym strzałem. Tymczasem krążownik wziął Li-Wo najpierw w duże, potem w małe "widły", wreszcie zaczął go trafiać. W pokładzie i burtach powstały ogromne otwory, po kilkunastu minutach runął maszt, ale maszyny jeszcze pracowały. Konwój japoński rósł w oczach. Wilkinson kazał posłać krążownikowi ostatnie granaty i skierował okręt w stronę uszkodzonego, płonącego transportowca japońskiego. Dopadł go ostatkiem pary w kotłach i staranował. Japończyk począł tonąć, a Li-Wo został w tym momencie dosłownie wyrzucony z wody salwą krążownika oddaną z najbliższej odległości. Jego walka trwała półtorej godziny...*
*Porucznik Wilkinson odznaczony został pośmiertnie najwyższym orderem bojowym - Victoria Cross"

10 komentarzy:

  1. Wzruszająca historia, którą czytałem po raz pierwszy około 40 lat temu! :)
    ŁK

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, może jednak nie wszyscy ją znają...

      JKS

      Usuń
    2. Dlatego fajnie, że ją przypomniałeś!
      ŁK

      Usuń
  2. Dodajmy jeszcze jedno: opis Z. Flisowskiego jest mocno "podkoloryzowany". "Li-Wo" (707 BRT) był nowiuteńkim, pomocniczym patrolowcem RN. Zwodowany został w 1938 r. i dwa lata później zarekwirowany przez marynarkę brytyjską. Uzbrojony był w 1 armatę 102 mm i dwa km Lewisa (doraźny montaż potężnej armaty 356 mm nie jest absolutnie możliwy, gdyż wymagałby on stosownego wzmocnienia pokładu i skomplikowanych, hydraulicznych urządzeń ładujących, a dochodzi do tego jeszcze dalmierz i centrala artyleryjska...).
    ŁK

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Napęd okrętu stanowiły 2 śruby, a nie koło łopatkowe. Dał tu o sobie znać dodatkowo stereotyp parowca z wielkich rzek chińskich... :)
      ŁK

      Usuń
    2. Ech, zamordowałeś magię wydarzenia :).
      Tak, Pan Zbyszek mocno popuścił tutaj wodze fantazji... Samo działo 14" ważyło zależnie od modelu 64-86 t, dodając do tego masę stanowiska, amunicji itd... Dziób "Li-Wo" mógłby stracić kontakt z rufą nawet bez próby oddania wystrzału.
      Niemniej; po pierwsze, sam przebieg ostatniej akcji "Li-Wo" jest prawdziwy, a po drugie, i tak Flisowski pozostanie moim ulubionym wojenno-morskim pisarzem.
      Niektóre wydarzenia po latach obrastają legendą. Znam wykonaną w czasie okupacji akcję kilkunastu partyzantów, którzy zaatakowali na wiejskiej drodze niemiecki Kübelwagen, zabijając 4 Niemców ze stratą 3 rannych, w tym jednego ciężko. Jeszcze w latach 80-tych naoczni(?) świadkowie akcji przysięgali, że atak wykonały setki szarżujących z lancami i sztandarami ułanów; wybity do nogi został cały batalion, czy nawet pułk niemiecki, a dzięki opiece Matki Boskiej żaden z Polaków nie został nawet draśnięty.

      JKS

      Usuń
    3. Opowieść jest koloryzowana, ale sensu to nie zmienia. Li-Wo był statkiem cywilnym, tylko doraźnie przystosowanym do pełnienia roli patrolowca pomocniczego. Miał tylko jedno działo z małym zapasem amunicji (karabiny Lewisa mają takie znaczenie jak broń ręczna załogi). Nadawał się raczej do straszenia piratów i ostrzału jakiś rebeliantów na wybrzeżu (w brytyjskich koloniach było zawsze niespokojnie) niż do walki morskiej. Ochrona konwoju miała przewagę liczebną (krążownik lekki i dwa niszczyciele), przewagę prędkości, przewagę siły ognia (miażdżącą), przewagę odporności na ostrzał (ją miały też transportowce) i przewagę wyszkolenia (załoga Li-Wo to była jakaś zbieranina). Jednak w tych EKSTREMALNIE NIESPRZYJAJĄCYCH warunkach (Chuck Norris próbował schować się pod stół, ale się nie zmieścił, bo już kulili się tam Rambo i tuzin innych twardzieli) stateczek zdołał osiągnąć pewien sukces, nim został rozerwany na strzępy. Suma-summarum jest to wyczyn, którego nie trzeba koloryzować.

      Usuń
    4. Za zamordowanie magii wydarzenia przepraszam! Mam swoją osobistą teorię, jak powstało to drastyczne przekłamanie z uzbrojeniem. Autor oparł swój opis na relacji języku angielskim, gdzie frazę <1 4" gun> odczytał jako <14" gun>. :)
      ŁK

      Usuń
    5. Bardzo prawdopodobne wyjaśnienie; trudno przypuszczać, aby Flisowski ten kaliber "wyssał sobie z palca"

      JKS

      Usuń
    6. Takich lapsusów wśród polskich marynistów można przytoczyć więcej. W przypadku korzystania z zapisów źródłowych, wielu autorów zapomina - niestety - o konieczności poddania ich krytyce zewnętrznej i wewnętrznej.
      ŁK

      Usuń