Komunikat wojenny nr 6/1935
Komunikat wojenny nr 6/1935
Na skutek
zawartego przez rząd północnoniemiecki i rządy sojusznicze porozumienia,
działania zbrojne przerwane zostały na okres 7 dni. Do czasu zawarcia rozejmu,
walki miały bardzo korzystny dla sprzymierzonych przebieg.
Na froncie
wschodnim wojska polskie całkowicie okrążyły Berlin oraz oczyściły z wojsk
nieprzyjaciela zachodni brzeg dolnej Odry.
Na froncie
północnym wojska duńskie obległy Lubekę, a czołowe ich elementy uzyskały
kontakt z siłami polskimi na linii Wismar, Schwerin.
Na froncie
zachodnim wojska francuskie doszły do linii Łaby i Muldy na odcinku Stendal,
Magdeburg, Dessau, Zwickau, nawiązując kontakt z wojskami polskimi. Na południe
od Magdeburga kapitulowały okrążone wojska niemieckie w liczbie ok. 60 000
oficerów i żołnierzy.
Na linii
blokady morskiej nie doszło do godnych uwagi wydarzeń, prawdopodobnie
nieprzyjaciel ostatecznie już zrezygnował z prób jej przełamania.
Lotnictwo
sprzymierzonych wykazywało nadal dużą aktywność, atakując różnego rodzaju cele
wojskowe.
Informacje uzupełniające.
Wojska polskie opanowały do czasu zawieszenia broni praktycznie
cały obszar pomiędzy Odrą, Nysą Łużycką, Łabą, kanałem Wismar-Łaba i meklemburskim
wybrzeżem Bałtyku. Berlin zamknięty został szczelnym pierścieniem okrążenia.
Ponieważ uzyskano informacje o próbach kontaktu przedstawicieli rządu
północnoniemieckiego z sojusznikami, wstrzymano generalny szturm na miasto, aby
uniknąć – zbytecznego, być może – rozlewu krwi i zniszczeń.
Okrążone na południe od Magdeburga wojska
północnoniemieckie, to większa część sił próbujących wcześniej bezskutecznie
przebić się do Berlina. Pozostała część została zniszczona lub uległa
rozproszeniu. Wg oświadczenia francuskiego SG, niewielkie zgrupowania wojsk
nieprzyjaciela znajdują się jeszcze w rejonach Brema – Hamburg oraz Chemnitz;
oddziały te nie wykazują jednak prawie żadnej aktywności. Obserwuje się także
rosnącą liczbę dezercji; niektóre jednostki wroga z tego powodu praktycznie
przestały istnieć.
Na linii blokady morskiej rzeczywiście niewiele się
działo; prócz bezskutecznego ataku naszego wodnosamolotu na trałowiec wroga,
oraz zatopienia w rejonie Wysp Wschodniofryzyjskich nieprzyjacielskiego kutra
trałowego, nie zanotowano żadnych istotnych wydarzeń.
Wspomniana w komunikacie „duża aktywność” lotnictwa,
sprowadzała się praktycznie do lokalnego wspierania wojsk lądowych oraz niezbyt
silnych nalotów na Kilonię i Lubekę.
Ogólnie rzecz biorąc, widząc wyraźnie zbliżający się
koniec działań zbrojnych, sojusznicy „zwalniają obroty”, aby zaoszczędzić sobie
i nieprzyjacielowi zbędnych strat.
Aspekty polityczne.
Do Kopenhagi
udał się specjalny wysłannik brytyjskiego MSZ. Po spotkaniu z już tam
przebywającym wysłannikiem północnoniemieckim oraz duńskimi dyplomatami,
ogłosił oficjalnie w imieniu swego państwa przystąpienie do realizacji dobrych
usług i pośrednictwa w konflikcie. W tej sytuacji Holandia uznała, że jej
działania nie są konieczne, niemniej jest gotowa je podjąć w razie potrzeby.
Po wymianie
depesz z polskim i francuskim MSZ, wysłannik brytyjski (zwany dalej Mediatorem)
zaproponował możliwie szybkie spotkanie pomiędzy posiadającymi odpowiednie
pełnomocnictwa przedstawicielami biorących udział w interwencji sojuszniczych
państw z jednej strony, a przedstawicielami Niemiec Północnych z drugiej, w
jego obecności i z jego pomocą. Po czterech dniach doszło do takiego spotkania
w zaproponowanej przez Holendrów Hadze (uznano, że Kopenhaga, jako stolica jednej
ze stron konfliktu, nie jest terenem neutralnym). Ze strony polskiej głównymi
negocjatorami zostali Minister Spraw Zagranicznych i Szef Sztabu Generalnego,
towarzyszyło im dodatkowo kilkunastu ekspertów wojskowych i cywilnych. Podobny
skład miały delegacje pozostałych państw interweniujących oraz Niemiec
Północnych. Na pierwszym posiedzeniu sojusznicy przedstawili swoje warunki
zakończenia interwencji. Mediator uznał wprawdzie niektóre z warunków za zbyt
daleko idące, spytał jednak delegatów Niemiec Północnych, czy mogą one być
zaakceptowane. Zapytani uznali, że na pewno mogą one stać się przedmiotem
negocjacji i wyrazili swoją gotowość na dość daleko idące ustępstwa.
Stwierdzili również, że konieczne będzie skonsultowanie pewnych kwestii z ich
mocodawcami i zaproponowali w tym celu tygodniowe zawieszenie broni. Mediator
poparł to stanowisko, jednakże sojusznicy stwierdzili, że w obecnych czasach
dobrze rozwiniętej łączności i komunikacji, 7 dni to za wiele i może być uznane
za „grę na czas” Ostatecznie ustalono 48-godzinny rozejm, rozpoczynający się od
najbliższej północy. Jednocześnie zgodzono się na przedłużenie rozejmu, jeżeli
będzie to rzeczywiście niezbędne. Na 4 godziny przed wygaśnięciem rozejmu, północnoniemieccy
negocjatorzy oświadczyli, ze posiadają już wszystkie niezbędne wiadomości i
pełnomocnictwa i mogą zasiąść do stołu rozmów. Zaproponowali także wydłużenie
rozejmu do dwu tygodni. Sprzymierzeni odpowiedzieli, że godzą się na
przedłużenie zawieszenia broni do 7 dni, jednakże, jeżeli w ciągu pozostałych 5
dni Niemcy Północne nie przyjmą ich słusznych żądań i nie da się uzgodnić
stanowisk, to wstaną od stołu, a wojska ich krajów będą kontynuować działania,
aż do sprowadzenia północnoniemieckiego potencjału ekonomiczno-militarnego do takiego
poziomu, aby przez całe pokolenia nie był w stanie nikomu zagrozić. Żądania
sojuszników sprowadzały się zasadniczo do trzech kwestii:
1. Redukcja
sił zbrojnych Niemiec Północnych do poziomu określonego Konferencją Londyńską,
nie przekraczanie go w przyszłości i umożliwienie komisji międzynarodowej jego
stałej kontroli;
2. Oficjalne
zaakceptowanie przez Niemcy Północne istniejącego politycznego podziału Niemiec
oraz wyrzeczenie się dążeń do jego zmiany;
3. Pokrycie
przez Niemcy Północne kosztów interwencji zbrojnej oraz usunięcie jej
stwarzających powszechne zagrożenie skutków.
Mediator
uznał dwa pierwsze żądania za całkowicie uzasadnione, a wobec trzeciego
zaapelował do sojuszników o zachowania umiarkowania i realizmu. Wyraził także nadzieję, że szybko dojdzie do
porozumienia i kontynuacja działań zbrojnych nie okaże się konieczna.
Na wieść o
zawieszeniu broni, większość krajów wyraziła swoje zadowolenie i wyraźny
optymizm, co do możliwości rozwiązania konfliktu na drodze dyplomatycznej.
"Mała zwycięska wojenka" dobiega końca. Nawet trochę mi żal tych Północnych Niemców... :)
OdpowiedzUsuńŁK
A mnie nie żal; za głupotę się płaci. Mogli przecież dążyć do swoich celów "step by step", po cichu, bez zbędnego krzyku. Wzmacniać swój potencjał militarny drobnymi kroczkami, odpierając ewentualne zarzuty zgodnie z linią obrony złodzieja, który złapany za rękę, twierdzi: "to nie moja ręka" Jednocześnie delikatnie budzić w rodakach zamieszkałych w innych państwach niemieckich dążenia zjednoczeniowe. Światowe kręgi polityczne zdążyłyby się "przyzwyczaić" i kiedy już w końcu cierpliwość sojuszników by się wyczerpała, trudno byłoby uzyskać akceptację interwencji, a i sama interwencja napotkałaby na znacznie większy opór. Jest takie przysłowie "nie mów , zanim nie przeskoczysz" Natomiast działania północnoniemieckie przypominały w pewnym sensie tzw. Powstanie Krakowskie z roku 1846. Jeżeli się nie mylę (Ty to na pewno zweryfikujesz), to władze tej (powiedzmy otwarcie) ruchawki, dysponując kilkoma tysiącami słabo uzbrojonych i wyszkolonych ludzi, wypowiedziały wojnę Prusom, Austrii i Rosji jednocześnie (łącznie ok. miliona armii stałej)! Można chwalić patriotyzm, ale nie rozum! Przy okazji polecam (jeśli jeszcze nie czytałeś) "Dzieje głupoty w Polsce" Aleksandra Bocheńskiego.
UsuńNa marginesie; jak pewnie zauważyłeś, konsekwentnie unikam (za wyjątkiem tytułu posta z 03.04.2016) słowa "wojna" W zamierzeniu sojuszników, ma to sprawić wrażenie, że tak naprawdę adnej wojny się nie prowadzi, a to, co się dzieje to jedynie akcja "pacyfikacyjna" typu bardziej policyjnego, niż militarnego.
JKS
JKS
Dotknąłeś tematu powstań polskich w XIX wieku. To, co napisałeś o wydarzeniach krakowskich 1846 r., dotyczy, mniej lub więcej, wszystkich zrywów z XIX wieku. Najtragiczniejszy przykład to Powstanie Styczniowe, które wybucha niemal "przeddzień" próby przywrócenia Królestwu Polskiego zakresu autonomii z lat 1815 - 1830. Mądra i konsekwentna polityka margrabiego Aleksandra Wielopolskiego zostaje zniweczona działaniami grupy zapaleńców spod znaku stronnictwa Czerwonych. I jak tu nie wierzyć w spiskowe teorie dziejów! :) Przepraszam za przydługą refleksję, poza głównym wątkiem dyskusji.
UsuńŁK
Nie ma za co przepraszać; w końcu tłem tematycznym tego bloga jest przecież historia.
UsuńPonawiam pytanie; "Dzieje głupoty w Polsce" Aleksandra Bocheńskiego czytałeś?
W ogóle, to marzy mi się spotkanie z Tobą "face to face" i rozważania na "ogólne i szczególne" tematy historyczne. Na razie, możemy przenieść ogólniejszej natury dyskusje na platformę e-mailową. Mój aktualny adres jest dostępny w profilu, Twój - niestety - utraciłem w związku z kłopotami dotyczącymi dostępu do Internetu.
JKS
Wtrącę swoje trzy grosze. Już w styczniu wojska powstańcze liczyły kilkanaście tysięcy ludzi (sama konspiracja) i potem znacznie wzrosły. To znaczy, że "grupa zapaleńców" była dość liczna, a działania Wielopolskiego nie miały szerokiego poparcia społecznego. Może był zbyt bufonowaty, jak śpiewał Gintrowski:
UsuńA tyś dumny, tyś z nami nie raczył
W narodowym barszczu się pławić
W każdym razie, jego niezdolność do pociągnięcia za sobą mas DYSKWALIFIKUJE Wielopolskiego jako przywódcę.
A gdyby jego plany się powiodły, co dalej? Car patrzyłby przychylnie na odbudowę Polski "step by step"?
Moim zdaniem (mimo wielkiego szacunku dla uczestników powstań), była to obłąkana polityka wg haseł "mierz siły na zamiary" i "Bóg wspomoże" Siły okazywały się niewystarczające, a Bóg... no cóż... pewnie miał inne zajęcia. Pewna szkoła historyczna twierdziła jednak, że to powstania utorowały drogę ku niepodległości; bzdura, w Czechach, Finlandii itd. nie było żadnych powstań (i zbytecznego przelewu krwi oraz zniszczeń), a mimo to kraje te uzyskały w swoim czasie byt państwowy. Umożliwiła to ogólna sytuacja polityczna, a nie lokalne zrywy "postępowych sił narodu"
UsuńNie będę się już dalej znęcał nad tzw. "Powstaniem Krakowskim"; sporo źródeł (z pamięci) twierdzi, że śmierć Dembowskiego była tylko przypadkiem; dowódca austriackiego batalionu zarządził ostrzegawczą salwę w powietrze, któryś z gemeinów po prostu źle wycelował.
JKS
Nie twierdzę, że należy bezmyślnie, bez przygotowania rzucać się na wroga (choć historia zna przypadki, w których przyniosło to zamierzony efekt), sprzeciwiam się jednak gloryfikowaniu Wielopolskiego. Przywódca jest przywódcą na tyle, na ile ludzie chcą za nim podążać. Dotyczy to i watażki wśród dzikich plemion i cesarza imperium. Tego margrabiemu zabrakło.
UsuńSądzę, że nikt tutaj nie ma zamiaru "gloryfikować" tego (niezłego zresztą polityka). Jego problemem (a może i osobistą tragedią) był brak poparcia ze strony "romantycznie" usposobionych sił patriotycznych. W sumie, przedsiębrane przez niego dość logiczne - choć bardzo niepopularne - kroki (branka!) obróciły się przeciwko nie tyko jemu, ale i ogólnie pojętej polskiej racji stanu.
UsuńJKS
Do JKS i Kol. Stonk: przepraszam, że tak późno odpowiadam, ale przed-weekendowe obowiązki domowe oderwały mnie od komputera. Margrabia Aleksander Wielopolski to polityk konserwatywny, w pełnym tego słowa (XIX-wiecznym) znaczeniu. Tacy politycy nie porywali mas, oni starali się wytyczać strategiczne kierunki działania. Starszy o jedno pokolenie książę Adam Jerzy Czartoryski to też polityk konserwatywny, tyle, że usiłujący wpisać (i rozwiązać) tzw. kwestię polską w wielką politykę europejską. Rzecz nie polega więc na apriorycznym odrzuceniu rozwiązań militarnych (powstań), lecz podjęciu ich jedynie w najbardziej sprzyjającej koniunkturze politycznej, nad którą należy mądrze i długofalowo pracować. Przypomnę, że tylko dwa powstania polskie były zwycięskie. Tak się składa, że wywołali je moi krajanie z Wielkopolski. :) Pierwsze, zupełnie zapomniane, miało miejsce w 1806 r., w momencie wejścia na ziemie polskie wojsk francuskich. Błyskawicznie wymiotło pruskie garnizony z Wielkopolski, stwarzając podwaliny pod powstanie "napoleońskiej Polski" czyli Księstwa Warszawskiego. O drugim z powstań (1918 - 1919 roku) nie ma powodu rozpisywać się, bo to historia powszechnie znana. A Napoleon, choć cesarz, to miał jednak rewolucyjny rodowód, jak większość tego typu wielkich przywódców (osobiście darzę go sentymentem - traktował sprawę polską instrumentalnie, jednak, gdyby w 1812 roku odniósł finalny sukces - restytucja Polski, jako potężnego czynnika w polityce europejskiej, byłaby pozytywnie przesądzona).
OdpowiedzUsuńŁK
PS. JKS - wysyłam e-maila dla odnowienia kontaktu prywatnego. Nawiasem, ja również chętnie skonfrontowałbym się z Tobą twarzą w twarz! Pozdrawiam.
"Tacy politycy nie porywali mas, oni starali się wytyczać strategiczne kierunki działania." To był błąd i przyczyna klęski Wielopolskiego. Nawet najlepszy kierunek strategiczny nic nie pomoże, kiedy lud nie chce nim podążać. Sukces wspomnianego Napoleona (jego stosunek do Polski to temat na osobną dyskusję) wynikał z jego wielkiej popularności. Tak było z większością twórców historii. Aleksander, jeśli tylko mógł utrzymać się w siodle, szarże hetajrów prowadził osobiście, żołnierze w niego wierzyli i zwyciężał, chociaż był przeciętnym taktykiem, wcale nie genialnym. Cezar pamiętał imiona wszystkich swoich oficerów.
UsuńDzięki za wyważony w treści komentarz oraz przypomnienie - faktycznie trochę zapomnianego - narodowego wystąpienia w Wielkopolsce w roku 1806.
UsuńPolityka - jako nauka stosowana - winna być oceniana wg jej skuteczności, czyli zdolności do osiągania zamierzonych celów. Nie jest więc ważne, czy polityk jest "konserwatystą", czy "postępowcem", ważne jest to, co w istniejącym układzie sił politycznych uda mu się uzyskać.
Nie mogę jednak zgodzić się z Twoim twierdzeniem, że po (mało prawdopodobnym) wygraniu wojny z Rosją 1812 roku, Napoleon dopuściłby do restytucji "wielkiej Polski" Ten - niewątpliwie wielki - umysł polityczny (i nie tylko) znakomicie rozumiał kwestię równowagi politycznej. W jego (domniemanych oczywiście) zamierzeniach. Polska miałaby być na tyle silna, na ile mogłaby stanowić przeciwwagę dla Rosji, Prus i Austrii (dla każdego z tych mocarstw oddzielnie, a nie łącznie, oczywiście) oraz wartościowego sojusznika. Nic poza tym, następny satelita.
JKS
Wszystko zależy od tego, co rozumiemy pod pojęciem "wielkiej Polski". Jeśliby to miały być granice jagiellońskie, to oczywiście jest to mrzonka. Ale granice sprzed I rozbioru były realne. Owszem, bylibyśmy uzależnieni politycznie od Imperium Francuskiego, ale jako gwarant "francuskiego" porządku we wschodniej Europie. Osobiście uważam, że możliwość bycia pierwszorzędnym i całkowicie samodzielnym (mocarstwowym sensu stricte) czynnikiem polityki europejskiej, utraciliśmy w 1648 r., po wybuchu rebelii B. Chmielnickiego (100% etnicznie Polaka!).
UsuńŁK
Zgadzam się, że to Chmielnicki zakończył złoty wiek Rzeczypospolitej. Napoleon miał pewną sympatię do Polaków z powodu polskiej szaleńczej brawury (tak wyżej krytykowanej). Właśnie ona sprawiała, że byliśmy cennymi sojusznikami. Gdyby nie to, w ogóle by się z nami nie zadawał. Bo co innego Polska mogła wtedy zaoferować? Po ewentualnym sukcesie roku 1812 moglibyśmy odzyskać granice jagielońskie, a nawet iść dalej. Oczywiście nie od razu. Jednak silna Polska byłaby Francji potrzebna, a kraj silny to kraj samodzielny. Historia zna wiele przypadków usamodzielnienia krajów satelickich, a nawet przerośnięcia dawnego hegemona.
UsuńNic dodać, nic ująć. Chociaż ja na własny użytek traktuję jako koniec polskiej mocarstwowości rok 1673 (bitwa chocimska).
UsuńZa przeproszeniem, albo "sensu stricto", albo "stricte", formy oboczne nie są poprawne.
JKS
Stonk, tym razem nie podzielam Twojego punktu widzenia, szczegóły wyżej (godz. 19:17)
UsuńJKS
W tej sprawie się raczej nie zgodzimy. Napoleon miał gdzieś kwestię równowagi politycznej. Równowaga - balance of power to brytyjska koncepcja; historia udowodniła, że zupełnie błędna. Był człowiekiem czynu, przedkładał miecz nad politykę.
UsuńUzupełnienie do mojego wcześniejszego wpisu.
UsuńUważam za koniec mocarstwowej pozycji Polski rok 1673, nie z uwagi na jej realną (ale już schyłkową) siłę, lecz z powodu zmiany sposobu postrzegania tej siły przez mocarstwa trzecie. Wg mnie rok 1673 (może jeszcze 1683 - Wiedeń!), to wg terminologii matematycznej ekstremum polskiej siły militarnej. Potem było już tylko gorzej. Data(y) te nie muszą pokrywać się z faktycznym schyłkiem polskiej mocarstwowości, ten - wg mnie - nastąpił dużo wcześniej; mniej więcej w chwili elekcji pierwszego z Wazów, a przede wszystkim w okresie ofensywy kontrreformacji, niszczącej, lub spychającej w polityczny niebyt co światlejsze umysły ówczesnej Polski.
JKS
To i moje uzupełnienie się przyda. Postrzeganie siły państwa przez sąsiadów jest istotne dla jego pozycji, ale nie decydujące. Decydująca jest faktyczna możliwość działania, a ta w siedemnastym wieku bardzo spadła. ŁK traktuje rebelię Chmielnickiego jako początek końca wielonarodowej Rzeczypospolitej (tak to zrozumiałem). Rzeczywiście Kozacy już nie wrócili do Korony i było to istotne, zmarnowana szansa Hadziacza itd. Jednak moim zdaniem przynajmniej równie istotne są zniszczenia wojenne. Do Chmielnickiego dołączyła Moskwa, potem Szwecja. Jak się biją wielkie armie, mali padlinożercy też szukają okazji, Prusy i inne Siedmiogrody. To był długi i wyniszczający ciąg wojen, po którym już nie wróciliśmy do świetności.
UsuńStonk, i znowu się z Tobą nie zgodzę. Polityka "balance of power" nie jest brytyjskim "wynalazkiem"; stosowały ją już państwa starożytne. Błędne jest też założenie, że Napoleon to tylko "szpada" (przekonał się o tym już Sieyès w roku 1799); to też niezły polityk. Popełnił wprawdzie błąd strategiczno-polityczny, starając się osiągnąć to, co w danym momencie (a może i nigdy?) nie było możliwe, czyli złamanie (nie podbój!) Rosji; ale nie umniejsza to wydatnie jego zdolności politycznych. W końcu nie on pierwszy i nie ostatni porwał się do tego dzieła, z wiadomym skutkiem.
UsuńNb. atak na Rosję był logicznym następstwem nieprzestrzegania przez Rosję "blokady kontynentalnej"; nie zmienia to oczywiście finalnych skutków tego przedsięwzięcia.
JKS
Źle się wyraziłem. Nie twierdzę, że balance of power to brytyjski wynalazek. Anglosasi (bo i później Amerykanie) byli o wiele bardziej niż Francuzi przywiązani do tej koncepcji, wręcz uczynili to obsesją polityczną, czego skutkiem były dwie wojny światowe i zimna wojna. W czasach Napoleona, ponad sto lat wcześniej (należy podkreślać chronologię, bo ludzie często liczą czas od swojego urodzenia i potrafią mieszać wydarzenia historyczne odległe o kilka wieków; uwaga ogólna, nie zarzut do Was) jeszcze się tego przewidzieć nie dało. Jednak Napoleon był bardziej żołnierzem niż politykiem. Taka moja o nim opinia. Nad szansami kampanii 1812 roku też dużo można dyskutować.
UsuńStonk (do komentarza z 20:56), sporo celnych uwag. Pozwolę sobie ze swej strony na kilka dodatkowych.
UsuńRealne siły Rzeczpospolitej słabły od końca XVI w (głównie "dzięki" prawie nieograniczonej hegemonii stanu szlacheckiego, a również - moim zdaniem - praktycznemu złamaniu reformacji). Sławne zwycięstwa wieku XVII, to tylko paroksyzmy dawnej mocy, jednak dające (głównie w opinii międzynarodowej) złudne poczucie siły.
Państwo naprawdę silne, szybko podniosłoby się nawet po takich doświadczeniach, jak Potop, czy inne, podobne "dobrodziejstwa" historii.
JKS
Stonk, (do komentarza z 21:24).
UsuńJa jednak uważam, że Napoleon był zarówno uzdolnionym politykiem, jak i genialnym dowódcą. Chociaż muszę się zgodzić z Tobą, że czasami natura "wojownika" przesłaniała mu cele polityczne.
JKS
JKS: przeceniasz negatywne skutki kontrreformacji w Polsce. Nie była ona wcale tak radykalna. Np. szlachta kalwińska przetrwała w Polsce (również w Wielkopolsce!) do końca istnienia Rzeczypospolitej szlacheckiej. Radykalna ekspulsja dotknęła jedynie arian, a miała na nią wpływ postawa tej grupy wyznaniowej w czasach Potopu (nb. niechęć konfesyjną do nich żywiły również "regularne" nurty reformacji - luteranie i kalwini). Rzeczpospolita nie posunęła się nigdy do tak gwałtownego kroku, jak odwołanie Edyktu Nantejskiego we Francji. Chęć konfesyjnego ujednolicenia państwa występowała w całej ówczesnej Europie. Również państwa protestanckie bardzo skutecznie wyeliminowały, mniej lub bardziej radykalnie, katolicką część swoich społeczeństw (polecam uwadze mało znaną historią przebiegu reformacji na Islandii!).
UsuńŁK
Znów dyskusja przeszła na historię rzeczywistą. A może podsumowanie działań wojennych?
OdpowiedzUsuńBędzie podsumowanie, będzie...
UsuńJKS