piątek, 15 kwietnia 2016

Komunikat wojenny nr 6/1935



Komunikat wojenny nr 6/1935

Komunikat wojenny nr 6/1935
Na skutek zawartego przez rząd północnoniemiecki i rządy sojusznicze porozumienia, działania zbrojne przerwane zostały na okres 7 dni. Do czasu zawarcia rozejmu, walki miały bardzo korzystny dla sprzymierzonych przebieg. 
Na froncie wschodnim wojska polskie całkowicie okrążyły Berlin oraz oczyściły z wojsk nieprzyjaciela zachodni brzeg dolnej Odry.
Na froncie północnym wojska duńskie obległy Lubekę, a czołowe ich elementy uzyskały kontakt z siłami polskimi na linii Wismar, Schwerin.
Na froncie zachodnim wojska francuskie doszły do linii Łaby i Muldy na odcinku Stendal, Magdeburg, Dessau, Zwickau, nawiązując kontakt z wojskami polskimi. Na południe od Magdeburga kapitulowały okrążone wojska niemieckie w liczbie ok. 60 000 oficerów i żołnierzy.
Na linii blokady morskiej nie doszło do godnych uwagi wydarzeń, prawdopodobnie nieprzyjaciel ostatecznie już zrezygnował z prób jej przełamania.
Lotnictwo sprzymierzonych wykazywało nadal dużą aktywność, atakując różnego rodzaju cele wojskowe.
Informacje uzupełniające.
Wojska polskie opanowały do czasu zawieszenia broni praktycznie cały obszar pomiędzy Odrą, Nysą Łużycką, Łabą, kanałem Wismar-Łaba i meklemburskim wybrzeżem Bałtyku. Berlin zamknięty został szczelnym pierścieniem okrążenia. Ponieważ uzyskano informacje o próbach kontaktu przedstawicieli rządu północnoniemieckiego z sojusznikami, wstrzymano generalny szturm na miasto, aby uniknąć – zbytecznego, być może – rozlewu krwi i zniszczeń.
Okrążone na południe od Magdeburga wojska północnoniemieckie, to większa część sił próbujących wcześniej bezskutecznie przebić się do Berlina. Pozostała część została zniszczona lub uległa rozproszeniu. Wg oświadczenia francuskiego SG, niewielkie zgrupowania wojsk nieprzyjaciela znajdują się jeszcze w rejonach Brema – Hamburg oraz Chemnitz; oddziały te nie wykazują jednak prawie żadnej aktywności. Obserwuje się także rosnącą liczbę dezercji; niektóre jednostki wroga z tego powodu praktycznie przestały istnieć.
Na linii blokady morskiej rzeczywiście niewiele się działo; prócz bezskutecznego ataku naszego wodnosamolotu na trałowiec wroga, oraz zatopienia w rejonie Wysp Wschodniofryzyjskich nieprzyjacielskiego kutra trałowego, nie zanotowano żadnych istotnych wydarzeń.
Wspomniana w komunikacie „duża aktywność” lotnictwa, sprowadzała się praktycznie do lokalnego wspierania wojsk lądowych oraz niezbyt silnych nalotów na Kilonię i Lubekę.
Ogólnie rzecz biorąc, widząc wyraźnie zbliżający się koniec działań zbrojnych, sojusznicy „zwalniają obroty”, aby zaoszczędzić sobie i nieprzyjacielowi zbędnych strat.
Aspekty polityczne.
Do Kopenhagi udał się specjalny wysłannik brytyjskiego MSZ. Po spotkaniu z już tam przebywającym wysłannikiem północnoniemieckim oraz duńskimi dyplomatami, ogłosił oficjalnie w imieniu swego państwa przystąpienie do realizacji dobrych usług i pośrednictwa w konflikcie. W tej sytuacji Holandia uznała, że jej działania nie są konieczne, niemniej jest gotowa je podjąć w razie potrzeby.
Po wymianie depesz z polskim i francuskim MSZ, wysłannik brytyjski (zwany dalej Mediatorem) zaproponował możliwie szybkie spotkanie pomiędzy posiadającymi odpowiednie pełnomocnictwa przedstawicielami biorących udział w interwencji sojuszniczych państw z jednej strony, a przedstawicielami Niemiec Północnych z drugiej, w jego obecności i z jego pomocą. Po czterech dniach doszło do takiego spotkania w zaproponowanej przez Holendrów Hadze (uznano, że Kopenhaga, jako stolica jednej ze stron konfliktu, nie jest terenem neutralnym). Ze strony polskiej głównymi negocjatorami zostali Minister Spraw Zagranicznych i Szef Sztabu Generalnego, towarzyszyło im dodatkowo kilkunastu ekspertów wojskowych i cywilnych. Podobny skład miały delegacje pozostałych państw interweniujących oraz Niemiec Północnych. Na pierwszym posiedzeniu sojusznicy przedstawili swoje warunki zakończenia interwencji. Mediator uznał wprawdzie niektóre z warunków za zbyt daleko idące, spytał jednak delegatów Niemiec Północnych, czy mogą one być zaakceptowane. Zapytani uznali, że na pewno mogą one stać się przedmiotem negocjacji i wyrazili swoją gotowość na dość daleko idące ustępstwa. Stwierdzili również, że konieczne będzie skonsultowanie pewnych kwestii z ich mocodawcami i zaproponowali w tym celu tygodniowe zawieszenie broni. Mediator poparł to stanowisko, jednakże sojusznicy stwierdzili, że w obecnych czasach dobrze rozwiniętej łączności i komunikacji, 7 dni to za wiele i może być uznane za „grę na czas” Ostatecznie ustalono 48-godzinny rozejm, rozpoczynający się od najbliższej północy. Jednocześnie zgodzono się na przedłużenie rozejmu, jeżeli będzie to rzeczywiście niezbędne. Na 4 godziny przed wygaśnięciem rozejmu, północnoniemieccy negocjatorzy oświadczyli, ze posiadają już wszystkie niezbędne wiadomości i pełnomocnictwa i mogą zasiąść do stołu rozmów. Zaproponowali także wydłużenie rozejmu do dwu tygodni. Sprzymierzeni odpowiedzieli, że godzą się na przedłużenie zawieszenia broni do 7 dni, jednakże, jeżeli w ciągu pozostałych 5 dni Niemcy Północne nie przyjmą ich słusznych żądań i nie da się uzgodnić stanowisk, to wstaną od stołu, a wojska ich krajów będą kontynuować działania, aż do sprowadzenia północnoniemieckiego potencjału ekonomiczno-militarnego do takiego poziomu, aby przez całe pokolenia nie był w stanie nikomu zagrozić. Żądania sojuszników sprowadzały się zasadniczo do trzech kwestii:
1. Redukcja sił zbrojnych Niemiec Północnych do poziomu określonego Konferencją Londyńską, nie przekraczanie go w przyszłości i umożliwienie komisji międzynarodowej jego stałej kontroli;
2. Oficjalne zaakceptowanie przez Niemcy Północne istniejącego politycznego podziału Niemiec oraz wyrzeczenie się dążeń do jego zmiany;
3. Pokrycie przez Niemcy Północne kosztów interwencji zbrojnej oraz usunięcie jej stwarzających powszechne zagrożenie skutków.
Mediator uznał dwa pierwsze żądania za całkowicie uzasadnione, a wobec trzeciego zaapelował do sojuszników o zachowania umiarkowania i realizmu.  Wyraził także nadzieję, że szybko dojdzie do porozumienia i kontynuacja działań zbrojnych nie okaże się konieczna.
Na wieść o zawieszeniu broni, większość krajów wyraziła swoje zadowolenie i wyraźny optymizm, co do możliwości rozwiązania konfliktu na drodze dyplomatycznej.

25 komentarzy:

  1. "Mała zwycięska wojenka" dobiega końca. Nawet trochę mi żal tych Północnych Niemców... :)
    ŁK

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie nie żal; za głupotę się płaci. Mogli przecież dążyć do swoich celów "step by step", po cichu, bez zbędnego krzyku. Wzmacniać swój potencjał militarny drobnymi kroczkami, odpierając ewentualne zarzuty zgodnie z linią obrony złodzieja, który złapany za rękę, twierdzi: "to nie moja ręka" Jednocześnie delikatnie budzić w rodakach zamieszkałych w innych państwach niemieckich dążenia zjednoczeniowe. Światowe kręgi polityczne zdążyłyby się "przyzwyczaić" i kiedy już w końcu cierpliwość sojuszników by się wyczerpała, trudno byłoby uzyskać akceptację interwencji, a i sama interwencja napotkałaby na znacznie większy opór. Jest takie przysłowie "nie mów , zanim nie przeskoczysz" Natomiast działania północnoniemieckie przypominały w pewnym sensie tzw. Powstanie Krakowskie z roku 1846. Jeżeli się nie mylę (Ty to na pewno zweryfikujesz), to władze tej (powiedzmy otwarcie) ruchawki, dysponując kilkoma tysiącami słabo uzbrojonych i wyszkolonych ludzi, wypowiedziały wojnę Prusom, Austrii i Rosji jednocześnie (łącznie ok. miliona armii stałej)! Można chwalić patriotyzm, ale nie rozum! Przy okazji polecam (jeśli jeszcze nie czytałeś) "Dzieje głupoty w Polsce" Aleksandra Bocheńskiego.
      Na marginesie; jak pewnie zauważyłeś, konsekwentnie unikam (za wyjątkiem tytułu posta z 03.04.2016) słowa "wojna" W zamierzeniu sojuszników, ma to sprawić wrażenie, że tak naprawdę adnej wojny się nie prowadzi, a to, co się dzieje to jedynie akcja "pacyfikacyjna" typu bardziej policyjnego, niż militarnego.

      JKS

      JKS

      Usuń
    2. Dotknąłeś tematu powstań polskich w XIX wieku. To, co napisałeś o wydarzeniach krakowskich 1846 r., dotyczy, mniej lub więcej, wszystkich zrywów z XIX wieku. Najtragiczniejszy przykład to Powstanie Styczniowe, które wybucha niemal "przeddzień" próby przywrócenia Królestwu Polskiego zakresu autonomii z lat 1815 - 1830. Mądra i konsekwentna polityka margrabiego Aleksandra Wielopolskiego zostaje zniweczona działaniami grupy zapaleńców spod znaku stronnictwa Czerwonych. I jak tu nie wierzyć w spiskowe teorie dziejów! :) Przepraszam za przydługą refleksję, poza głównym wątkiem dyskusji.
      ŁK

      Usuń
    3. Nie ma za co przepraszać; w końcu tłem tematycznym tego bloga jest przecież historia.
      Ponawiam pytanie; "Dzieje głupoty w Polsce" Aleksandra Bocheńskiego czytałeś?
      W ogóle, to marzy mi się spotkanie z Tobą "face to face" i rozważania na "ogólne i szczególne" tematy historyczne. Na razie, możemy przenieść ogólniejszej natury dyskusje na platformę e-mailową. Mój aktualny adres jest dostępny w profilu, Twój - niestety - utraciłem w związku z kłopotami dotyczącymi dostępu do Internetu.

      JKS

      Usuń
    4. Wtrącę swoje trzy grosze. Już w styczniu wojska powstańcze liczyły kilkanaście tysięcy ludzi (sama konspiracja) i potem znacznie wzrosły. To znaczy, że "grupa zapaleńców" była dość liczna, a działania Wielopolskiego nie miały szerokiego poparcia społecznego. Może był zbyt bufonowaty, jak śpiewał Gintrowski:
      A tyś dumny, tyś z nami nie raczył
      W narodowym barszczu się pławić
      W każdym razie, jego niezdolność do pociągnięcia za sobą mas DYSKWALIFIKUJE Wielopolskiego jako przywódcę.
      A gdyby jego plany się powiodły, co dalej? Car patrzyłby przychylnie na odbudowę Polski "step by step"?

      Usuń
    5. Moim zdaniem (mimo wielkiego szacunku dla uczestników powstań), była to obłąkana polityka wg haseł "mierz siły na zamiary" i "Bóg wspomoże" Siły okazywały się niewystarczające, a Bóg... no cóż... pewnie miał inne zajęcia. Pewna szkoła historyczna twierdziła jednak, że to powstania utorowały drogę ku niepodległości; bzdura, w Czechach, Finlandii itd. nie było żadnych powstań (i zbytecznego przelewu krwi oraz zniszczeń), a mimo to kraje te uzyskały w swoim czasie byt państwowy. Umożliwiła to ogólna sytuacja polityczna, a nie lokalne zrywy "postępowych sił narodu"
      Nie będę się już dalej znęcał nad tzw. "Powstaniem Krakowskim"; sporo źródeł (z pamięci) twierdzi, że śmierć Dembowskiego była tylko przypadkiem; dowódca austriackiego batalionu zarządził ostrzegawczą salwę w powietrze, któryś z gemeinów po prostu źle wycelował.

      JKS

      Usuń
    6. Nie twierdzę, że należy bezmyślnie, bez przygotowania rzucać się na wroga (choć historia zna przypadki, w których przyniosło to zamierzony efekt), sprzeciwiam się jednak gloryfikowaniu Wielopolskiego. Przywódca jest przywódcą na tyle, na ile ludzie chcą za nim podążać. Dotyczy to i watażki wśród dzikich plemion i cesarza imperium. Tego margrabiemu zabrakło.

      Usuń
    7. Sądzę, że nikt tutaj nie ma zamiaru "gloryfikować" tego (niezłego zresztą polityka). Jego problemem (a może i osobistą tragedią) był brak poparcia ze strony "romantycznie" usposobionych sił patriotycznych. W sumie, przedsiębrane przez niego dość logiczne - choć bardzo niepopularne - kroki (branka!) obróciły się przeciwko nie tyko jemu, ale i ogólnie pojętej polskiej racji stanu.

      JKS

      Usuń
  2. Do JKS i Kol. Stonk: przepraszam, że tak późno odpowiadam, ale przed-weekendowe obowiązki domowe oderwały mnie od komputera. Margrabia Aleksander Wielopolski to polityk konserwatywny, w pełnym tego słowa (XIX-wiecznym) znaczeniu. Tacy politycy nie porywali mas, oni starali się wytyczać strategiczne kierunki działania. Starszy o jedno pokolenie książę Adam Jerzy Czartoryski to też polityk konserwatywny, tyle, że usiłujący wpisać (i rozwiązać) tzw. kwestię polską w wielką politykę europejską. Rzecz nie polega więc na apriorycznym odrzuceniu rozwiązań militarnych (powstań), lecz podjęciu ich jedynie w najbardziej sprzyjającej koniunkturze politycznej, nad którą należy mądrze i długofalowo pracować. Przypomnę, że tylko dwa powstania polskie były zwycięskie. Tak się składa, że wywołali je moi krajanie z Wielkopolski. :) Pierwsze, zupełnie zapomniane, miało miejsce w 1806 r., w momencie wejścia na ziemie polskie wojsk francuskich. Błyskawicznie wymiotło pruskie garnizony z Wielkopolski, stwarzając podwaliny pod powstanie "napoleońskiej Polski" czyli Księstwa Warszawskiego. O drugim z powstań (1918 - 1919 roku) nie ma powodu rozpisywać się, bo to historia powszechnie znana. A Napoleon, choć cesarz, to miał jednak rewolucyjny rodowód, jak większość tego typu wielkich przywódców (osobiście darzę go sentymentem - traktował sprawę polską instrumentalnie, jednak, gdyby w 1812 roku odniósł finalny sukces - restytucja Polski, jako potężnego czynnika w polityce europejskiej, byłaby pozytywnie przesądzona).
    ŁK

    PS. JKS - wysyłam e-maila dla odnowienia kontaktu prywatnego. Nawiasem, ja również chętnie skonfrontowałbym się z Tobą twarzą w twarz! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Tacy politycy nie porywali mas, oni starali się wytyczać strategiczne kierunki działania." To był błąd i przyczyna klęski Wielopolskiego. Nawet najlepszy kierunek strategiczny nic nie pomoże, kiedy lud nie chce nim podążać. Sukces wspomnianego Napoleona (jego stosunek do Polski to temat na osobną dyskusję) wynikał z jego wielkiej popularności. Tak było z większością twórców historii. Aleksander, jeśli tylko mógł utrzymać się w siodle, szarże hetajrów prowadził osobiście, żołnierze w niego wierzyli i zwyciężał, chociaż był przeciętnym taktykiem, wcale nie genialnym. Cezar pamiętał imiona wszystkich swoich oficerów.

      Usuń
    2. Dzięki za wyważony w treści komentarz oraz przypomnienie - faktycznie trochę zapomnianego - narodowego wystąpienia w Wielkopolsce w roku 1806.
      Polityka - jako nauka stosowana - winna być oceniana wg jej skuteczności, czyli zdolności do osiągania zamierzonych celów. Nie jest więc ważne, czy polityk jest "konserwatystą", czy "postępowcem", ważne jest to, co w istniejącym układzie sił politycznych uda mu się uzyskać.
      Nie mogę jednak zgodzić się z Twoim twierdzeniem, że po (mało prawdopodobnym) wygraniu wojny z Rosją 1812 roku, Napoleon dopuściłby do restytucji "wielkiej Polski" Ten - niewątpliwie wielki - umysł polityczny (i nie tylko) znakomicie rozumiał kwestię równowagi politycznej. W jego (domniemanych oczywiście) zamierzeniach. Polska miałaby być na tyle silna, na ile mogłaby stanowić przeciwwagę dla Rosji, Prus i Austrii (dla każdego z tych mocarstw oddzielnie, a nie łącznie, oczywiście) oraz wartościowego sojusznika. Nic poza tym, następny satelita.

      JKS

      Usuń
    3. Wszystko zależy od tego, co rozumiemy pod pojęciem "wielkiej Polski". Jeśliby to miały być granice jagiellońskie, to oczywiście jest to mrzonka. Ale granice sprzed I rozbioru były realne. Owszem, bylibyśmy uzależnieni politycznie od Imperium Francuskiego, ale jako gwarant "francuskiego" porządku we wschodniej Europie. Osobiście uważam, że możliwość bycia pierwszorzędnym i całkowicie samodzielnym (mocarstwowym sensu stricte) czynnikiem polityki europejskiej, utraciliśmy w 1648 r., po wybuchu rebelii B. Chmielnickiego (100% etnicznie Polaka!).
      ŁK

      Usuń
    4. Zgadzam się, że to Chmielnicki zakończył złoty wiek Rzeczypospolitej. Napoleon miał pewną sympatię do Polaków z powodu polskiej szaleńczej brawury (tak wyżej krytykowanej). Właśnie ona sprawiała, że byliśmy cennymi sojusznikami. Gdyby nie to, w ogóle by się z nami nie zadawał. Bo co innego Polska mogła wtedy zaoferować? Po ewentualnym sukcesie roku 1812 moglibyśmy odzyskać granice jagielońskie, a nawet iść dalej. Oczywiście nie od razu. Jednak silna Polska byłaby Francji potrzebna, a kraj silny to kraj samodzielny. Historia zna wiele przypadków usamodzielnienia krajów satelickich, a nawet przerośnięcia dawnego hegemona.

      Usuń
    5. Nic dodać, nic ująć. Chociaż ja na własny użytek traktuję jako koniec polskiej mocarstwowości rok 1673 (bitwa chocimska).
      Za przeproszeniem, albo "sensu stricto", albo "stricte", formy oboczne nie są poprawne.

      JKS

      Usuń
    6. Stonk, tym razem nie podzielam Twojego punktu widzenia, szczegóły wyżej (godz. 19:17)

      JKS

      Usuń
    7. W tej sprawie się raczej nie zgodzimy. Napoleon miał gdzieś kwestię równowagi politycznej. Równowaga - balance of power to brytyjska koncepcja; historia udowodniła, że zupełnie błędna. Był człowiekiem czynu, przedkładał miecz nad politykę.

      Usuń
    8. Uzupełnienie do mojego wcześniejszego wpisu.
      Uważam za koniec mocarstwowej pozycji Polski rok 1673, nie z uwagi na jej realną (ale już schyłkową) siłę, lecz z powodu zmiany sposobu postrzegania tej siły przez mocarstwa trzecie. Wg mnie rok 1673 (może jeszcze 1683 - Wiedeń!), to wg terminologii matematycznej ekstremum polskiej siły militarnej. Potem było już tylko gorzej. Data(y) te nie muszą pokrywać się z faktycznym schyłkiem polskiej mocarstwowości, ten - wg mnie - nastąpił dużo wcześniej; mniej więcej w chwili elekcji pierwszego z Wazów, a przede wszystkim w okresie ofensywy kontrreformacji, niszczącej, lub spychającej w polityczny niebyt co światlejsze umysły ówczesnej Polski.

      JKS

      Usuń
    9. To i moje uzupełnienie się przyda. Postrzeganie siły państwa przez sąsiadów jest istotne dla jego pozycji, ale nie decydujące. Decydująca jest faktyczna możliwość działania, a ta w siedemnastym wieku bardzo spadła. ŁK traktuje rebelię Chmielnickiego jako początek końca wielonarodowej Rzeczypospolitej (tak to zrozumiałem). Rzeczywiście Kozacy już nie wrócili do Korony i było to istotne, zmarnowana szansa Hadziacza itd. Jednak moim zdaniem przynajmniej równie istotne są zniszczenia wojenne. Do Chmielnickiego dołączyła Moskwa, potem Szwecja. Jak się biją wielkie armie, mali padlinożercy też szukają okazji, Prusy i inne Siedmiogrody. To był długi i wyniszczający ciąg wojen, po którym już nie wróciliśmy do świetności.

      Usuń
    10. Stonk, i znowu się z Tobą nie zgodzę. Polityka "balance of power" nie jest brytyjskim "wynalazkiem"; stosowały ją już państwa starożytne. Błędne jest też założenie, że Napoleon to tylko "szpada" (przekonał się o tym już Sieyès w roku 1799); to też niezły polityk. Popełnił wprawdzie błąd strategiczno-polityczny, starając się osiągnąć to, co w danym momencie (a może i nigdy?) nie było możliwe, czyli złamanie (nie podbój!) Rosji; ale nie umniejsza to wydatnie jego zdolności politycznych. W końcu nie on pierwszy i nie ostatni porwał się do tego dzieła, z wiadomym skutkiem.
      Nb. atak na Rosję był logicznym następstwem nieprzestrzegania przez Rosję "blokady kontynentalnej"; nie zmienia to oczywiście finalnych skutków tego przedsięwzięcia.

      JKS

      Usuń
    11. Źle się wyraziłem. Nie twierdzę, że balance of power to brytyjski wynalazek. Anglosasi (bo i później Amerykanie) byli o wiele bardziej niż Francuzi przywiązani do tej koncepcji, wręcz uczynili to obsesją polityczną, czego skutkiem były dwie wojny światowe i zimna wojna. W czasach Napoleona, ponad sto lat wcześniej (należy podkreślać chronologię, bo ludzie często liczą czas od swojego urodzenia i potrafią mieszać wydarzenia historyczne odległe o kilka wieków; uwaga ogólna, nie zarzut do Was) jeszcze się tego przewidzieć nie dało. Jednak Napoleon był bardziej żołnierzem niż politykiem. Taka moja o nim opinia. Nad szansami kampanii 1812 roku też dużo można dyskutować.

      Usuń
    12. Stonk (do komentarza z 20:56), sporo celnych uwag. Pozwolę sobie ze swej strony na kilka dodatkowych.
      Realne siły Rzeczpospolitej słabły od końca XVI w (głównie "dzięki" prawie nieograniczonej hegemonii stanu szlacheckiego, a również - moim zdaniem - praktycznemu złamaniu reformacji). Sławne zwycięstwa wieku XVII, to tylko paroksyzmy dawnej mocy, jednak dające (głównie w opinii międzynarodowej) złudne poczucie siły.
      Państwo naprawdę silne, szybko podniosłoby się nawet po takich doświadczeniach, jak Potop, czy inne, podobne "dobrodziejstwa" historii.

      JKS

      Usuń
    13. Stonk, (do komentarza z 21:24).
      Ja jednak uważam, że Napoleon był zarówno uzdolnionym politykiem, jak i genialnym dowódcą. Chociaż muszę się zgodzić z Tobą, że czasami natura "wojownika" przesłaniała mu cele polityczne.

      JKS

      Usuń
    14. JKS: przeceniasz negatywne skutki kontrreformacji w Polsce. Nie była ona wcale tak radykalna. Np. szlachta kalwińska przetrwała w Polsce (również w Wielkopolsce!) do końca istnienia Rzeczypospolitej szlacheckiej. Radykalna ekspulsja dotknęła jedynie arian, a miała na nią wpływ postawa tej grupy wyznaniowej w czasach Potopu (nb. niechęć konfesyjną do nich żywiły również "regularne" nurty reformacji - luteranie i kalwini). Rzeczpospolita nie posunęła się nigdy do tak gwałtownego kroku, jak odwołanie Edyktu Nantejskiego we Francji. Chęć konfesyjnego ujednolicenia państwa występowała w całej ówczesnej Europie. Również państwa protestanckie bardzo skutecznie wyeliminowały, mniej lub bardziej radykalnie, katolicką część swoich społeczeństw (polecam uwadze mało znaną historią przebiegu reformacji na Islandii!).
      ŁK

      Usuń
  3. Znów dyskusja przeszła na historię rzeczywistą. A może podsumowanie działań wojennych?

    OdpowiedzUsuń